Wszystko wskazuje na to, że rok 2016 istotnie okaże się przełomowy dla branży wiatrowej, choć doprawdy nie takiego przełomu należało się spodziewać. Mimo licznych trudności, energetyka wiatrowa przez ostatnie dziesięć zbudowała ponad 5,2 GW mocy zainstalowanej na lądzie, a sam rok 2015 był rekordowy z niemal 1,3 GW oddanych inwestycji.
Zawdzięczamy to nie wyjątkowej koniunkturze, lecz unormowanej ustawowo już w 2015 r. zmianie systemu wsparcia zielonej energii z modelu opartego na zielonych certyfikatach na model aukcyjny. Nowy system, jako bardziej konkurencyjny i trudniejszy dla projektów o słabszej produktywności, zmotywował wielu inwestorów do przyspieszenia prac nad oddaniem do użytku projektów jeszcze pod rządami starego systemu certyfikatowego, czyli do końca 2015 r. Z dniem 1 stycznia 2016 r. miał bowiem wejść w życie czwarty rozdział ustawy o OZE, czyli regulacje dotyczące modelu aukcyjnego. Na ich podstawie w I połowie roku miało dojść do zorganizowania pierwszej aukcji, której główne parametry znalazły się w już opublikowanych rozporządzeniach wykonawczych. Wynikało z nich, że w wyniku pierwszej aukcji powinno dojść do zawarcia kontraktów umożliwiających budowę
ok. 550-650 MW mocy w nowych źródłach wiatrowych powyżej 1 MW. Od początku było jasne, że nie jest to zapowiedź hossy, lecz zdecydowanie wolniejszego, choć stabilnego dalszego rozwoju podsektora.
Dziś znajdujemy się w sytuacji zgoła niespodziewanej. Po tym jak najpierw odroczono datę wejścia w życie
4. rozdziału ustawy o OZE do 1 lipca 2016 r., sygnały, jakie docierają z Ministerstwa Energetyki lub pozostałych kręgów rządowych, wskazują jasno, że półroczne odroczenie w istocie służyć ma demontażowi dotychczasowej koncepcji modelu przetargowego. Minister Krzysztof Tchórzewski planuje np. zmniejszyć udział energetyki wiatrowej w portfelu wytwórczym OZE na rzecz zwiększenia udziału energetyki opartej na biogazie rolniczym. Jako główny powód podaje niestabilność źródła, jakim jest wiatr w porównaniu z biogazowniami, które są źródłem sterowalnym, stabilnym i mającym szereg pozaenergetycznych zalet, np. ułatwią utylizację groźnej dla środowiska gnojowicy. Dodając do tego niedawny poselski projekt osobnej ustawy o inwestycjach w zakresie energetyki wiatrowej, która ma wprowadzić m.in. ok. 2-kilometrowy pas zakazu budowy wiatraków w sąsiedztwie zabudowań mieszkalnych, otrzymujemy obraz spójnego frontu politycznego przeciwnego dalszemu rozwojowi energetyki wiatrowej w Polsce.
Jednak najbardziej złowrogim fragmentem tej ustawy, bo godzącym nie tylko w projekty przyszłe, lecz zwłaszcza
w te już istniejące, jest plan rozszerzenia prawnobudowlanej definicji budowli dla celów opodatkowania podatkiem od nieruchomości. Od 2005 r. nie ma wątpliwości, iż elektrotechniczna część turbiny wiatrowej,
tj. głównie gondola i rotor, które stanowią ponad 80% wartości całej inwestycji, nie wchodzą w zakres budowli jako przedmiotu opodatkowania tym podatkiem. Dzięki tej zasadzie branża uzyskała możliwość rozwoju, jako że mowa jest o 2%-owym podatku od wartości księgowej brutto środka trwałego niepodlegającej zmniejszeniu w kolejnych latach o amortyzację. Gdyby przyjąć podatek wg stawki 2% liczony praktycznie od sumy bilansowej przedsiębiorstwa rok do roku, byłby on zabójczy dla zdecydowanej większości istniejących farm wiatrowych. Projekt ustawy o inwestycjach w zakresie energetyki wiatrowej zawiera taką właśnie regulację, co egzystencjalnie zagraża istniejącym projektom i skutecznie zablokuje budowę kolejnych.
W przeszłości pewna umiarkowana niechęć wobec energii z wiatru pochodziła z obszaru energetyki zawodowej oraz podsektora przesyłu i dystrybucji w znacznym stopniu obciążonego problemami związanymi z przyłączeniem i bilansowaniem farm wiatrowych. Było to w jakiś sposób zrozumiałe. Jednak do tych lobby dochodzi teraz nowe rolnicze lobby biogazowe, a także bagaż pozamerytorycznych przekonań i uprzedzeń polityków od dawna niechętnych zielonej energetyce, zwłaszcza tej wiatrowej. Stoimy na progu branżowego przełomu w najgorszym możliwym sensie tego słowa.